niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 4



Iker

            Minęły trzy dni od pamiętnej imprezy na plaży. Większość tego czasu spędziłem z chłopakami na rozrywce. Chodziliśmy na basen, graliśmy w karty oraz spacerowaliśmy, podziwiając uroki Fuerteventury. Jednak gdy zbliżała się noc i zostawałem sam w pokoju, przychodziły mi do głowy same złe scenariusze. A co jeśli Sara mówiła poważnie i nie miała zamiaru do mnie wracać? Co jeśli trener nie zmieni swej decyzji? Będę musiał opuścić mój ulubiony klub, który jest dla mnie jak drugi dom? Takie i mnóstwo innych pytań chodziło mi po głowie, nie dając zasnąć. Postanowiłem załatwić choć jedną sprawę.
- Gdzie się wybierasz? – odezwał się do mnie Cristiano, gdy skierowałem się do wyjściowych drzwi willi.
- Muszę wykonać poważny telefon. – westchnąłem w odpowiedzi. – A Wy co robicie?
- Oglądamy powtórkę meczu Borussia Dortmund kontra Borussia Mönchengladbach. – uśmiechnął się. – Gareth jeszcze trochę się dąsa za ten nasz żart.
- Niedługo mu przejdzie.
- Na pewno. Dobra, nie zatrzymuję Cię dłużej, powodzenia. – uśmiechnął się do mnie ze współczuciem, po czym wrócił do salonu.
Wyszedłem z willi, kierując się w stronę altanki i wybrałem numer Sary. Wahałem się przez moment, jednak w końcu przybliżyłem telefon do ucha i czekałem na połączenie. Po kilku sygnałach usłyszałem męski głos:
- Halo?
Na chwilę zmroziło mi krew w żyłach. Kto to do cholery jest?!
- Mogę rozmawiać z Sarą?
- A kto mówi?
- Jak to kto? Jej narzeczony. – wycedziłem z narastającą złością.
- Przykro mi, ale w tej chwili ona nie może rozmawiać.
Usłyszałem jakieś śmiechy i głosy obcych ludzi. Moje zdenerwowanie rosło w szybkim tempie i nie wytrzymując dłużej krzyknąłem do telefonu:
- W tej chwili daj mi ją do słuchawki, słyszysz?! – usłyszałem dźwięk przerywający połączenie. – Halo? Halo?!
Przeklinając, wracałem szybkim krokiem do willi. Co ona tam wyprawia? Domyślałem się, że chce zrobić mi na złość za to, że nie pojechałem z nią do Włoch. Omijając salon, wszedłem po schodach na górę i udałem się do swojego pokoju. Rzuciłem ze złością telefon na łóżko i zacząłem chodzić po pokoju. Po chwili usłyszałem ciche pukanie.
- Proszę. – powiedziałem może trochę zbyt głośno.
- Nie przeszkadzam? – w drzwiach ukazała się miła twarz gosposi, która patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Nie, skądże. Usiądź. – uśmiechnąłem się do niej lekko.
Niepewnie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi, po czym usiadła na krzesełku. Widziałem, że coś jest nie tak. Usiadłem obok niej i spytałem:
- Coś się stało?
- Nie wiem czy powinnam mówić… - zawahała się przez chwilę. – Pana wuj pewnie by tego nie chciał.
- Myślę, że powinnaś powiedzieć dla jego dobra. – uśmiechnąłem się na zachętę.
- Z nim jest coraz gorzej. Wydaje mi się, że choroba robi postępy… Oczywiście nie powiedział mi tego, ale ja to widzę. Coraz szybciej się meczy, więcej śpi. Usłyszałam też jak kiedyś rozmawiał z lekarzem przez telefon. Nie wiem o co dokładnie chodziło, ale chyba mówili o jakiejś operacji. Wiem, że nie powinnam podsłuchiwać, ale…
- Daj spokój, nic złego nie zrobiłaś. – zapewniłem. – Nie było to przecież w złej intencji.
Na dłuższy moment zapanowała cisza. Próbowałem ułożyć sobie to wszystko w głowie, niestety nadaremnie…
- Postaram się porozmawiać z wujkiem i jakoś pomóc, jeśli będę mógł. Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś.
Gdy wyszła, zakryłem swą twarz dłońmi. Dobrze wiedziałem, że zmuszenie wujka, by poszedł do szpitala będzie ciężkim wyzwaniem. Ale teraz było to najważniejsze. Sara i cała reszta musiały poczekać.


Julie

            Wychodziłam ze sklepu spożywczego obładowana torbami. Postanowiłam wyręczyć dziś Paulę i zrobić dla siebie i Michaela pyszną kolację. Chciałam mu się choć trochę odwdzięczyć za jego gościnę. Poza tym przez ostatnie trzy dni mało rozmawialiśmy… On był zajęty jakimiś interesami, a ja cały czas przebywałam albo w stajni albo na padoku. Brakowało mi naszych przyjacielskich rozmów i żartów… Tak, wspólna kolacja to dobry pomysł.
- Julie, pomocy! – usłyszałam przerażony krzyk jednego ze stajennych, biegnącego w moim kierunku. Właśnie wchodziłam na teren posesji.
- Co się dzieje?!
- Jedna z klaczy zaczęła rodzić, ale nie daje rady. Trzeba jej pomóc!
- Jedź po weterynarza, a ja zawiadomię Michaela i będziemy przy niej.
Po tych słowach ruszyłam biegiem do domu. Już w wejściu zaczęłam krzyczeć imię przyjaciela. Gdy zszedł, wyjaśniłam mu wszystko. Zostawiłam zakupy, po czym ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku stajni.
- Myślałem, że zacznie rodzić za kilka dni. – odezwał się zmartwiony, wchodząc do boksu Dalii.
- Może po prostu trzeba jej pomóc, może nie będzie żadnych komplikacji… - starałam się jakoś nas pocieszyć.
Usiadłam obok głowy klaczy i zaczęłam ją głaskać. Oddychała ciężko i nierówno, próbując zdobyć się na większy wysiłek.
- Obyś miała rację.
Siedzieliśmy dłuższy czas, czekając na weterynarza. Nasza niecierpliwość coraz bardziej rosła, gdy nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki. Wychyliłam się, po czym odetchnęłam, widząc starszego mężczyznę, który leczył zwierzęta.
- No dobrze, co my tu mamy?
Podszedł do Dalii i zaczął ją badać. Oboje z Michael’em czekaliśmy, mając nadzieję, że jeszcze nie jest tragicznie. Po kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, usłyszeliśmy głos doktora:
- Będę szczery. Nie jest dobrze. – westchnął, po czym kontynuował. – Pomogę jej urodzić tego źrebaka. Myślę, że z nim będzie wszystko w porządku, ale nie umiem dokładnie stwierdzić, czy klacz przeżyje czy nie. Jest naprawdę w ciężkim stanie.
Spojrzał na nas ze współczuciem i zabrał się do pracy. W jednej chwili moje nogi odmówiły posłuszeństwa, usiadłam więc na kostce siana, stojącej nieopodal.
           
Mijały godziny, a ja ciągle tkwiłam w tym samym miejscu. Najchętniej siedziałabym w boksie przy klaczy, ale nie chciałam przeszkadzać.
- Pójdę zrobić nam herbatę, robi się już chłodno. – odezwał się mój przyjaciel.
Kiwnęłam głową na znak zgody, po czym znowu przeniosłam swój wzrok na zwierzę. Po kolejnych dłużących się minutach, w końcu widać było główkę źrebaka. Wstałam, przyglądając się jak starszy mężczyzna delikatnie lecz stanowczo pomaga klaczy przy porodzie.
- Już dobrze, już po wszystkim. – szeptał uspokajająco.
I rzeczywiście nie zdążyłam się obejrzeć, a był już koniec porodu. Zmęczona klacz nadal leżała, a maluchem zajął się weterynarz. Dobrze wiedziałam, że to zły znak… Powinna wstać kilka minut po wszystkim.
- I co teraz będzie?
- Musimy czekać. – odpowiedział mi mężczyzna. – Ta noc jest dla niej decydująca.


Iker

            Wszystko nagle działo się w błyskawicznym tempie. Pamiętam, że zadzwoniłem do domu przyjaciela Julie, by porozmawiać z nią, zapytać co u niej słychać i tak dalej. Odebrał jego pracownik, który opowiedział mi co wydarzyło się kilka godzin temu. Nie zastanawiając się, napisałem kartkę chłopakom, że wrócę późno. Nawet już dokładnie nie pamiętałem, gdzie poszli... Wsiadłem do samochodu wuja i czym prędzej pojechałem do Julie.
- Cześć Wam. – powiedziałem, wchodząc do stajni. – Dzień dobry. – dodałem, widząc starszego mężczyznę, który chyba był weterynarzem.
Szybko wytłumaczyłem, że wiem o wszystkim od jednego z pracowników.
- Myślałem, że mógłbym się na coś przydać. – skończyłem.
Po chwili podszedł do mnie Michael i odciągnął na bok.
- Może mógłbyś zabrać stąd Julie? – spytał szeptem. – Jest strasznie tą sprawą zmartwiona, a tak naprawdę siedzenie przy Dalii nic nie da, ona sama musi sobie poradzić.
- Jasne, nie ma problemu.
Dobrze wiedziałem, że nie będzie chciała oddalać się za bardzo od stajni, więc zaproponowałem byśmy poszli zrobić wszystkim kolację, bo na pewno są zmęczeni.
- To co robimy? – zapytałem, gdy już znaleźliśmy się w kuchni.
- Wcześniej miałam zamiar zrobić faszerowane skrzydełka w panierce.
- Mm, brzmi pysznie. – uśmiechnąłem się w jej kierunku, na co odpowiedziała tym samym.
Wzięliśmy się do pracy, dzieląc obowiązkami. Na początku Julie była małomówna, ale po pewnym czasie wydawało mi się, że udało mi się odciągnąć jej myśli od tego, co działo się w stajni.
- A co tam porabiają chłopaki? – spytała, krojąc pieczarki.
- Gdzieś poszli, pewnie na basen, albo na siłownię.
- To przez wakacje nie macie treningów?
- Mamy. – odparłem, przygotowując przyprawy. – Ale teraz mamy takie dwa tygodnie totalnego luzu, nawet bez treningów.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas o piłce. Opowiadałem Julie o treningach i innych rzeczach. Śmialiśmy się, gdy mówiłem jakie śmieszne sytuacje często nas spotykają. W końcu wstawiliśmy skrzydełka do piekarnika i usiedliśmy przy kuchennym blacie.
- Myślę, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. – odezwałem się jako pierwszy. – To będzie pyszne!
Julie zaśmiała się w odpowiedzi.
- Jeszcze im tak posmakuje, że będą chcieli, żebyśmy codziennie im gotowali. – powiedziała po chwili.
- W sumie jeśli będziemy robić to razem, to czemu nie?
Siedzieliśmy jakiś czas w ciszy. Jednak nie było to krępujące milczenie, wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy przyglądałem się jej dokładnie. W duchu stwierdziłem, że jest naprawdę ładna, a już najlepiej wyglądała z uśmiechem na twarzy. Gdybym poznał ją przed Sarą, to kto wie… Może byśmy się sobą zainteresowali?
- Tak w ogóle to chciałam Ci podziękować. – odezwała się, przerywając ciszę.
- Niby za co?
- Za to, że pomogłeś mi na jakiś czas zapomnieć o tym wszystkim. – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – No i oczywiście za pomoc w przyrządzeniu kolacji.
- Drobiazg. Cieszę się, że na coś się przydałem. Mi też poprawił się humor. – zapewniłem. - A może jutro byśmy poszli na jakąś kawę i dobre ciastko?
- Czemu nie? Dobry pomysł. – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie. - Mogę o coś zapytać? – dodała po chwili.
- Jasne.
- Tak właściwie to dlaczego tu przyjechałeś, kiedy dowiedziałeś się, co się stało?
Przez krótki moment patrzyłem w jej brązowe oczy, szukając w głowie odpowiedzi. W końcu usłyszałem własny głos:
- Ja też bardzo lubię konie. I naprawdę szkoda mi tej klaczy. Przyjechałem, bo się martwiłem o nią…
Pokiwała powoli głową, po czym zajrzała do piekarnika.
           
Godzinę później, gdy kolacja była już gotowa, razem z Julie wynieśliśmy posiłek na taras i zawołaliśmy wszystkich. Wpatrując się w nią, gdy szliśmy po szklanki, zdałem sobie sprawę, że przebywając z nią sam na sam, ani razu nie pomyślałem o Sarze.
Modliłem się w duchu, by odpowiedź którą jej udzieliłem była prawdziwa. Bo chyba z innego powodu tu nie przyjechałem, prawda…?

~ ~ ~ ~ ~ ~

Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
A na koniec takie zdjęcie Ikera i Crisa :)



środa, 19 lutego 2014

Rozdział 3



Iker

            Obudziły mnie promienie słońca, które wpadły przez okno do mojego pokoju. Przeciągnąłem się z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie wczorajszy dzień. Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedziałem, po czym uniosłem nieco głowę.
Moim oczom ukazała się gosposia.
- Mam nadzieję, że nie obudziłam pana, Panie Casillas. – usłyszałem jej życzliwy głos.
- Nie martw się, nie obudziłaś. I naprawdę możesz mi mówić po imieniu.
- Chciałam tylko powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe.
- Dobrze, dziękuję bardzo. Zaraz zejdę. – uśmiechnąłem się do niej ciepło, na co odpowiedziała tym samym.
- Nie ma za co, panie Casillas.
Przewróciłem oczami, kiedy zamknęła za sobą drzwi. Tyle razy ją zapewniałem, że nie ma żadnego problemu w tym, żeby zwracała się do mnie po imieniu. Może po prostu czułaby się wtedy niezręcznie? Wzruszyłem ramionami, nie znając odpowiedzi. Wstałem z łóżka, poszedłem do łazienki, wziąłem szybki prysznic i ubrany w zwykłe jeansy i białą koszulkę, zszedłem na dół.
- Ty durniu! Czy Ty już do końca oszalałeś?! – zawołał Sergio. – Chcesz żeby media nas zniszczyły?!
- Nie drzyj się na mnie! Rzuciłem tylko pomysł, a Ty od razu wszystko widzisz w najgorszym świetle. – odburknął Jesé, spoglądając na Ramosa w taki sposób, jakby chciał go zabić wzrokiem.
Przysiadłem się do stołu, próbując ogarnąć co się dzieje.
- A ich co ugryzło? – wyszeptałem do siedzącego obok Isco.
- Jesé chciał, żebyśmy podczas imprezy zrobili takie otrzęsiny dla Bale’a. Wiesz… Jedzenie cytryny, picie mleka bez użycia rąk, jakieś zadania itd. – wzruszył ramionami, po czym zaczął nakładać na talerz śniadanie.
Wziąłem z niego przykład i zacząłem zajadać się pyszną jajecznicą.
- Już widzę jutrzejsze nagłówki w gazetach: „Koledzy z drużyny znęcają się nad nowym piłkarzem Realu Madryt”. – wtrącił Xabi.
- No właśnie, przecież to otwarta impreza, wiec będzie na niej mnóstwo paparazzi. – dodał Isco.
Przytaknąłem głową, zgadzając się z nimi. Pomysł był oczywiście dobry. Powygłupialibyśmy się i oczywiście byłoby dużo śmiechu. Jednak musimy pamiętać, że media wszystko by przekręciły i wyszłaby z tego afera.
- A gdzie jest Cris? – zapytałem na głos, zauważając jego brak.
- On jeszcze nawet nie zszedł na śniadanie. – odpowiedział Luka Modrić.
- Dlaczego?
- No nie wiesz? – spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem. – Przecież on bez pięknie ułożonych włosów i tony żelu nie zejdzie.
Wszyscy zareagowaliśmy głośnym śmiechem. No tak, Ronaldo i jego perfekcyjność wyglądu.
- Coś mnie ominęło? – zapytał Cristiano, wchodząc do pomieszczenia, na co zareagowaliśmy ponownym śmiechem.
Po kilkunastu minutach skończyliśmy posiłek. Chcieliśmy wstać od stołu, ale powstrzymał nas Pepe.
- Czekajcie, muszę Wam coś powiedzieć. Tylko nie mogłem przy Bale’u, ale skoro poszedł do łazienki, to już mówię.
- O co chodzi? – zapytałem.
- Mam pomysł jak inaczej możemy go ochrzcić w naszej drużynie. A więc tak…


Julie

            - Nie widziałeś mojej czarnej sukienki? Takiej do kolan? – zawołałam w kierunku przyjaciela, grzebiąc w szafie.
- Kochanie, a czy Ty myślisz, że ja ruszałem Twoje rzeczy? – spojrzał na mnie, unosząc jedną ze swoich brwi.
- No tak. Przepraszam, po prostu spieszę się, a nie mogę jej znaleźć.
Cały dzisiejszy dzień spędziłam w stajni i na padoku. Pracę miałam zacząć od poniedziałku, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu, a z własnego doświadczenia wiem, że dodatkowa para rąk w stajni zawsze się przyda. Byłam tak pochłonięta zajęciami, że całkowicie zapomniałam o imprezie z piłkarzami Realu. Zerknęłam na zegarek, była 18:20.
- Jeśli zaraz nie znajdę tej sukienki, to chyba zwariuję! – powiedziałam, nadal szukając zguby.
Usłyszałam głośne westchnięcie Michael’a za plecami.
- To ta? – zapytał, pokazując coś w moim kierunku. – Leżała na krześle, pod piżamą.
Odwróciłam się, po czym podbiegłam do niego, uścisnęłam mocno, wzięłam sukienkę i ruszyłam do łazienki.
- Dzięki, jesteś wielki ! – zawołałam, zanim zdążyłam zamknąć drzwi.
Odświeżyłam się, biorąc szybki prysznic, włożyłam sukienkę oraz szpilki. Ułożyłam włosy i zrobiłam lekki makijaż. Włożyłam do małej torebki najpotrzebniejsze rzeczy i właśnie w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi.
- No cześć! Pięknie wyglądasz. – przywitał mnie Cris z wielkim uśmiechem na twarzy, gdy otworzyłam drzwi.
- Dzięki. – pocałowałam go w policzek na przywitanie. – Ty też dobrze się prezentujesz.
- Wspaniale to słyszeć. – odpowiedział, po czym zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w kierunku taksówek, gdzie była reszta drużyny.
            Po kilkunastu minutach jazdy byliśmy na plaży. Zdziwił mnie nieco fakt,  że wcale nie podbiegły do nas tłumy ludzi, prosząc piłkarzy o autografy. Jednak było to na pewno miłe zaskoczenie. Przekonałam się,  że w takich momentach szanują prywatność zawodników, przecież oni też zasługują na odrobinę relaksu i zabawy.
- To co? Najpierw się czegoś napijemy, co nie? – zapytał Alvaro, gdy wysiedliśmy z taksówek.
- Morata, Ty wiesz co dobre! – oznajmił ze śmiechem Marcelo, po czym ruszyliśmy całą grupą w stronę baru.
Nie minęło wiele czasu, a wszyscy się już świetnie bawili. Kilku chłopaków podrywało jakieś dziewczyny, inni szaleli na środku plaży. Zmęczona po wygłupach przy tańcu z Marcelo, usiadłam przy stoliku i piłam drinka. Uśmiechałam się, widząc szczęśliwych i roześmianych chłopaków. Widać było, że brakowało im porządnych wakacji.
- Dasz się poprosić do tańca? – usłyszałam po chwili.
Spojrzałam na wyciągniętą w moim kierunku dłoń, po czym podniosłam wzrok do góry i ujrzałam uśmiechniętego Ikera.
- Na pewno masz dość po tych wygłupach z naszym wiecznie szczęśliwym, ale akurat jest wolna piosenka, więc… - mrugnął okiem, czekając na moją reakcję.
Skinęłam głową, podałam mu swoją dłoń i ruszyliśmy w stronę tańczących par. Oparłam ręce na ramionach bramkarza, gdy mnie objął i zaczęliśmy poruszać się w rytm powolnej melodii. Chyba dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że jestem na imprezie z ulubioną drużyną piłkarską. Ba, co więcej to oni mnie na nią zaprosili i chyba naprawdę nie mieli nic przeciw mojej osobie. Uśmiechnęłam się do Ikera, spoglądając w jego brązowe oczy. Odpowiedział tym samym, kołysząc się nadal w takt piosenki.
- Mam nadzieję, że nie jestem najgorszym tancerzem? – zaśmiał się cicho po chwili.
- To chyba ja powinnam zadać to pytanie? – odpowiedziałam, unosząc jedną brew w górę.
            Tańczyliśmy jeszcze przy jednej piosence, tym razem szybszej. Gdy dobiegła końca, skierowaliśmy się w stronę stolika, rozmawiając o błahostkach. Nie zdążyliśmy podejść do celu, gdy nagle pojawił się przy nas Pepe.
- Słuchajcie, już czas! – oznajmił entuzjastycznie.
- Ale na co? – zapytaliśmy razem, spoglądając na niego zdziwieni.
- No kiedy Wy tańczyliście, postanowiliśmy rozpocząć nasz plan. Chyba nawet trochę przesadziliśmy, bo Gareth jest już nieprzytomny, tak go spiliśmy.
- Chwila, jaki plan? – spojrzałam na chłopaków totalnym szoku.
- Nie powiedziałeś jej? – Kepler zerknął na Ikera, a kiedy ten pokręcił przecząco głową, przeniósł swój wzrok na mnie. – Chodźmy, a ja Ci po drodze wszystko wytłumaczę.
W drodze do miejsca, gdzie była reszta chłopaków, Pepe opowiedział mi o ich „genialnym planie”. Przez dłuższą chwilę nie odzywałam się, po czym oznajmiłam cicho.
- Nie wiem, czy powinniśmy. I tak na pewno miał wiele stresu jak go przyjmą kibice i tak dalej, a teraz to padnie na zawał.
- Julie ma rację, przemyślmy to. – powiedział Casillas.
- Oj tam, zobaczycie, że będzie dużo śmiechu. – machnął ręką Kepler, idąc dalej.
Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Chłopaki z drużyny już na nas czekali, rozmawiając szeptem i śmiejąc się cicho. Zauważyłam jeszcze jednego mężczyznę, który stał obok. Na piasku leżał nie kto inny jak Gareth Bale. Kompletnie pijany Anglik mówił coś przez sen, ale nawet nie dało się zrozumieć tych słów. Po krótkich namowach, dałam się wciągnąć w żart piłkarzy i przystąpiliśmy do działania. Wyjęłam z torebki kosmetyki, które zabrałam z domu i zaczęłam malować twarz Gareth’a. Oczywiście chichoty chłopaków udzieliły się także mi, dłonie drżały przy każdym powstrzymywaniu śmiechu, więc makijaż wyszedł naprawdę komicznie.
- Teraz pomału ściągnijmy z niego spodnie i koszulkę. – powiedział szeptem Jesé, pochylając się nad kolegą.
- Tylko go nie obudźcie. – dodał Luka.
Po chwili już wszystko było gotowe. Rozebrany prawie do naga Anglik, spał w najlepsze na plaży. Nieznajomy chłopak, który wcześniej stał nieopodal, położył się obok piłkarza. Objął go delikatnie, po czym zamknął oczy. Ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu, spoglądając na nich. Gdy po chwili uspokoiliśmy się nieco, Xabi pochylił się nad Bale’m i potrząsnął nim kilka razy.
- Co się dzieje? – wybełkotał Anglik, otwierając powoli oczy. – Gdzie ja jestem?
- No nie udawaj przyjacielu. – zaczął surowym tonem Alonso, wstając. – Wiesz, mogłeś nam od razu powiedzieć…
- Nie wiedziałem, że żona i dziecko to tylko taka przykrywka. – dodał Cristiano, kręcąc głową.
- Ale o czym Wy do cholery mówicie?! – krzyknął zdezorientowany Bale, po czym spojrzał na rękę, leżącą na jego ciele i chłopaka obok. W jednej chwili szybko wstał i wskazał palcem na nieznajomego.
- Kto to jest i czemu jestem w samej bieliźnie?!
- No dobra, już nie udawaj… Wydało się, ale naprawdę mogłeś nam powiedzieć. – rzekł Marcelo. – Teraz związki pomiędzy dwoma facetami są uważane za coś normalnego.
- Wy myślicie, że…
- Jeszcze na dodatek zrobiłeś sobie makijaż… Żeby robić za kobietę, tak?
- Że co?! – krzyknął Gareth.
- Chyba będzie trzeba powiedzieć o wszystkim trenerowi i prezesowi, co nie kapitanie? – zapytał Ramos.
- No w tej sytuacji raczej to niestety konieczne… - odparł Iker. – Nie wiem jakie będą tego konsekwencje.
- Błagam, posłuchajcie! – zaczął zrozpaczony Anglik. – Nie wiem co tu się wydarzyło, naprawdę! A nawet jeśli jakimś cudem do czegoś doszło, to przyrzekam Wam, że był to pierwszy i ostatni raz. Nie mówcie nikomu, ok.? Szczególnie mojej żonie, ja nie wiem co we mnie wstąpiło…
Po tych słowach wybuchnęliśmy ogromnych śmiechem. Zdezorientowany Gareth patrzył na nas i czekał na wyjaśnienia. Gdy już trochę się opanowaliśmy, wytłumaczyliśmy mu jak było naprawdę.
- Więc Wy to wszystko upozorowaliście i zapłaciliście temu kolesiowi, żeby udawał? – zapytał, upewniając się.
Przytaknęliśmy, po czym znowu zaczęliśmy się śmiać.
            Po godzinie wszyscy podążaliśmy w kierunku baru, żartując i jeszcze raz wspominając zdarzenia dzisiejszej nocy…


~ ~ ~ ~ ~ ~

No i mamy trójkę ;)  Do następnego!

Hala Madrid!

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 2



Julie

            Na początku nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W moim kierunku podążał nie kto inny jak najsławniejszy bramkarz na świecie, Iker Casillas. Czy wspominałam, że jestem fanką klubu, do którego należy? Fakt, nie oglądam ich wszystkich meczów, nie śledzę szczegółowych wydarzeń w ich życiu… Po prostu nie mam na to czasu. Jednak staram się być na bieżąco z wynikami spotkań i zawsze im kibicuję.
Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że stoję jak słup soli, cały czas patrząc na niego. Skierowałam wzrok na klacz i zacisnęłam lejce, modląc się w duchu, by wyglądało to jakbym sprawdzała jej uzdę.
- Cześć, przyszliśmy trochę pojeździć konno. – zaczął Iker, spoglądając w moja stronę.
- Konie już są gotowe. – odpowiedziałam z uśmiechem, patrząc w jego wyjątkowe brązowe oczy, po czym przywitałam się ze wszystkimi.
Kiedy tylko piłkarze dowiedzieli się, że jestem ich fanką, zrobili sobie ze mną masę zdjęć i rozdali swoje autografy. Czy to nie jest piękne, że tak troszczą się o swoich kibiców?
- No to co chłopaki.. Dacie już sobie radę? – zapytałam, wskazując na osiodłane konie.
- Yy… No właśnie ten… Ja w ogóle nie mam pojęcia jak obchodzić się z tymi zwierzętami. – wydusił z siebie Pepe.
Przerażenie w jego oczach było niemal namacalne. Zerknęłam na pozostałych, a widząc ich rozbawione miny, zaczęłam chichotać. Jednak po chwili odchrząknęłam lekko i wyprostowałam się, starając zachować powagę. W końcu nie mogę się śmiać z naszych klientów, prawda?
- Po to tu jestem, żeby pomagać. – powiedziałam, podchodząc do niego. – Pokażę Ci jak wsiąść na konia. Myślę, że Hestera będzie dla Ciebie najbardziej odpowiednia, bo jest najspokojniejsza.
Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco, na co on skinął głową. Wykonywałam wszystkie czynności powoli: podeszłam do klaczy, włożyłam stopę w strzemiono siodła, chwyciłam lejce i podciągnęłam się, przekładając drugą nogę przez konia. Gdy już wygodnie siedziałam w siodle, spojrzałam na Portugalczyka, uśmiechając się.
- Widzisz? To nie takie trudne. Teraz Ty.
Zeszłam z klaczy, po czym odsunęłam się nieco, by zrobić mu miejsce. Kątem oka zauważyłam, że pozostali już usadowili się na koniach. Moją uwagę przykuł Michael spoglądający na nas z oddali. Pomachałam do niego ręką, na co on odpowiedział tym samym. Ta  krótka chwila wystarczyła, by zrobiło się zamieszanie. Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem, a ja nie wiedziałam o co chodzi.
- Co jest… - zaczęłam, lecz skierowałam swój wzrok na Hesterę.
Moim oczom ukazał się przekomiczny widok. Pepe siedział na koniu… tyłem. Dosłownie był odwrócony w stronę zadu, a nie głowy klaczy. Nie mogąc się dłużej powstrzymać, także zaczęłam się śmiać.
- Ale ja przecież robiłem wszystko tak jak Ty! – zaprotestował Kepler, co spowodowało jeszcze większy śmiech u wszystkich.
- Oj Julie, coś czuję, że powinnaś wybrać się z nami na tę przejażdżkę. – odezwał się Sergio. - Nasz kolega może jeszcze potrzebować Twojej pomocy.
- Jasne, zaczekajcie chwilę. Zaraz będę.
Po tych słowach ruszyłam w kierunku stajni. Obejrzałam się za siebie, gdzie Iker usilnie próbował jeszcze raz wytłumaczyć przyjacielowi jak wsiadać na konia. Zaśmiałam się pod nosem, po czym poinformowałam stajennego o przejażdżce, przygotowałam Geparda do jazdy i wsiadłam na niego. Gdy dotarłam do chłopaków, Pepe już prawidłowo siedział na klaczy i zdawało mi się, że jest nieco mniej zdenerwowany.


Iker

            - Ej, no coraz lepiej Ci idzie stary! – zawołał Alvaro w kierunku Keplera.
Przewróciłem oczami z rozbawienia na widok Portugalczyka. Byliśmy już od trzydziestu minut na przejażdżce, a on wyglądał jakby był bardziej zmęczony niż po najcięższym treningu.
- A co Ty taki małomówny jesteś? – zapytał Cristiano, który jechał najbliżej mnie.
- Obserwuję. Jakoś nie chce mi się odzywać zbytnio. – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
- Chyba wpadłeś w oko tej Julie.
- Co? No co Ty. Czemu tak mówisz?
- Naprawdę tego nie widzisz? – uniósł swoją lewą brew, spoglądając na mnie jak na jakiegoś idiotę. – Co chwile zerka na Ciebie.
- Nie zauważyłem. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Uwierz mi. Jestem ekspertem w tej dziedzinie. – powiedział, na co zaśmiałem się szczerze.
Jechaliśmy nadal rozmawiając o przyjemnych rzeczach. Opowiadaliśmy naszej towarzyszce o najśmieszniejszych chwilach podczas treningów, o dziwnych sytuacjach związanych z nadgorliwymi fanami itd.
            Po godzinie, kiedy inni byli pochłonięci rozmową, postanowiłem oddalić się nieco. Skierowałem swojego konia w kierunku ogromnego drzewa. Oczywiście chciałem spędzać czas z przyjaciółmi, ale w końcu musiałem zacząć powoli przemyślać swoje sprawy. Przecież po to tu przybyłem…
Najbardziej dręczyło mnie to, że Sara tak impulsywnie podeszła do mojego wyjazdu. Jakby w ogóle nie brała pod uwagę tego, że mam problemy zawodowe i potrzebuję trochę odpoczynku. Dobrze wiedziałem, że gdybym pojechał z nią do Włoch, to wcale bym się nie zrelaksował. Musiałbym chodzić na wszystkie dziennikarskie imprezy, a to w gruncie rzeczy naprawdę potrafi zmęczyć człowieka. No i jeszcze jedna sprawa związana z moją narzeczoną… Zerwała ze mną. Z powodu głupiego wyjazdu. Zrobiła to po tylu wspólnych latach, a najgorsze było to, że w tamtej chwili widziałem w jej oczach jedynie złość. Zero żalu, zero rozpaczy… Jedynie złość. W głębi duszy miałem nadzieję, że jednak nie mówiła tego na poważnie i że może wszystko będzie tak jak kiedyś.
Potrząsnąłem delikatnie głową, by pozbyć się tego wspomnienia. Zsiadłem z konia, po czym podszedłem do jego głowy i oparłem się lekko o niego, delikatnie głaszcząc miękki pysk. Spojrzałem w kierunku coraz bardziej oddalającej się grupy. Była jeszcze jedna kwestia, która mnie dręczyła… To, że sam muszę udowodnić trenerowi, że zasługuję na grę w pierwszym składzie, wiedziałem już od dawna. Tylko co o tym myślała reszta drużyny? Niby okazują, że brakuje im mojej obecności na boisku. No i wspierają mnie, co można zauważyć nawet po tym, że przylecieli tu ze mną. Jednak miałem dziwne przeczucie, że oni także są za tym, by postawić na mojego rywala. W końcu dobro drużyny jest najważniejsze, a ja nie byłem już na boisku długi czas, co mogłoby odbić się na mojej grze. Już sam nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć…


Julie

            - Ludzie, a gdzie jest Iker? – z rozmowy wyrwał nas głos Xabiego.
Wszyscy zaczęliśmy rozglądać się dookoła, szukając Hiszpana.
- Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zniknął. – zaczął Varane. – A jak jemu coś się stało?!
- Nie panikuj młody. – odezwał się Ramos, choć jego głos też nie był za bardzo spokojny.
Ja także nie mogłam skojarzyć momentu, kiedy mógł się oddalić. Fakt, zerkałam na niego nawet często. Wydawał się smutny i próbowałam rozgryźć co go dręczy, choć domyślałam się, że chodzi o jego sytuację zawodową. Westchnęłam, po czym jeszcze raz się rozejrzałam.
- Chyba go widzę. – powiedziałam, wpatrując się w kierunku dużego drzewa w oddali.
Chłopaki podążyli za mną wzrokiem.
- No tak, to on. Co u licha tam robi? – odezwał się Morata, na co odpowiedzieliśmy wzruszeniem ramion.
- Podjedźmy do niego, to się przekonamy.
Wszyscy zgodzili się ze mną, więc ruszyliśmy w stronę bramkarza.
- A tak w ogóle, to jutro wybieramy się na imprezę. Może chciałabyś iść razem z nami? – zwrócił się do mnie Ronaldo.
- To miłe z Waszej strony, ale nie chcę przeszkadzać.
- Daj spokój, będzie nam bardzo miło jak pójdziesz. – wtrącił się Alonso. – Bądź gotowa jutro o 19:00, wpadniemy po Ciebie. A impreza będzie na plaży.
Zastanawiałam się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie przekonał mnie Pepe, który powiedział, że w taki sposób może podziękować za dzisiejszą pomoc.


Iker

            Pogrążając się w myślach i nadal głaszcząc swego towarzysza, zauważyłem, że w moim kierunku podążają chłopaki razem z Julie. Czy Cris mógł mieć rację, że wpadłem w oko tej dziewczynie? Niemożliwe.
- Człowieku, co Ty wyrabiasz? – usłyszałem głos Xabiego. – Nie wiedzieliśmy gdzie się podziałeś.
- Taa, no i Varane nam prawie zawału dostał. – zaśmiał się Ramos.
- A Ty wcale nie byłeś lepszy! Tylko tak udawałeś! – odgryzł się Raphael.
- Dobra chłopaki, wyluzujcie. Przecież nic mi nie jest.
Uśmiechnąłem się do nich, rozluźniając nieco atmosferę.
- To co, wracamy? – zapytałem, na co wszyscy przytaknęli. – Kepler, jak tam? W porządku?
- Klacz jest naprawdę spokojna. – odpowiedział klepiąc ją po szyi z odrobiną lęku. – Ale wszystko mnie boli. Normalnie jakbym ćwiczył cały dzień…
Wszyscy zaśmialiśmy się, po czym wsiadłem na swojego konia.
- A właśnie. Zaprosiliśmy Julie na jutrzejszą imprezę na plaży. – zwrócił się do mnie Ronaldo.
- Oo, no to super! – uśmiechnąłem się w jej kierunku. Odpowiedziała mi tym samym.
Przez dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu, podziwiając piękne widoki. Słońce powoli zaczynało zachodzić. Gdy już prawie byliśmy u celu, odezwała się Julie tak, że tylko ja mogłem ją usłyszeć.
- Przy koniach lepiej się rozmyśla o ważnych sprawach, prawda? Jakoś można się przy nich skupić i czuć po prostu spokój. Wiem coś o tym.
Mrugnęła do mnie okiem, po czym wyminęła i pojechała w kierunku stajni.
Skąd ona wiedziała, że mam tak samo? I skąd wiedziała, że myślałem o czymś naprawdę ważnym?


~ ~ ~ ~ ~ 

Szczerze mówiąc mam mieszane uczucia co do tego rozdziału, ale ocenę pozostawiam Wam. Obiecuję, że w następnych odcinkach Iker nie będzie już aż taki melancholijny ;)

Pozdrawiam Was serdecznie.


sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 1



Julie

            W pewnym momencie poczułam jak ktoś delikatnie potrząsa moją ręką, budząc mnie tym ze snu. Tak dobrze mi się spało… Otworzyłam niechętnie oczy.
- Przepraszam, że panią budzę, ale nasz lot się właśnie zakończył.
- Dziękuję bardzo. – uśmiechnęłam się do stewardessy, po czym wzięłam swoją walizkę i wysiadłam z samolotu.
Od razu poczułam zmianę klimatu. Gorące powietrze buchnęło na mnie, ale właśnie z tego powodu pojawił się na mojej twarzy uśmiech. Szczerze mówiąc, miałam już dość deszczowych i pochmurnych dni w Londynie. Przeciskając się przez tłum ludzi, dotarłam w końcu na postój taksówek. Wsiadłam do jednej z nich, podałam adres przyjaciela i rozsiadłam się wygodniej na tylnym siedzeniu. Podczas kilkunastominutowej drogi wyglądałam przez okno samochodu, by podziwiać piękne widoki wyspy. Szczególną uwagę przyciągała ogromna plaża i już wiedziałam, że jutro muszę się tam wybrać.
- Jesteśmy już na miejscu. – wyrwał mnie z rozmyśleń głos taksówkarza.
Podziękowałam mu, zapłaciłam i wysiadłam z auta, zabierając swoje rzeczy. Uniosłam głowę i ujrzałam ogromny, trzypiętrowy dom. Dookoła niego było dużo pięknych roślin i ogrodowych figurek. Po prawej stronie znajdowała się altanka oraz kamienny grill. Odwróciłam głowę w lewą stronę. W oddali ujrzałam stajnię i padok, gdzie pasły się konie. Po dłuższej chwili w końcu ruszyłam do przodu, a moim oczom ukazał się Michael. Od razu stwierdziłam, że nic się nie zmienił. Te same rozczochrane blond włosy, ten sam ciepły uśmiech i tak znajome niebieskie oczy…
- No nareszcie jesteś! – krzyknął, po czym podszedł do mnie i uścisnął mocno, na co odpowiedziałam tym samym.
- Ja też się cieszę, że Cię widzę.
Odsunął się nieco i spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
- Ale muszę przyznać, ze zmieniłaś się trochę przez te trzy lata. Dorosłaś. – zaśmiał się, po czym wziął walizkę, objął mnie jedną ręką i ruszyliśmy w stronę domu.
- No to pochwal się Michael. – spojrzałam na niego, unosząc jedną brew w górę z zaciekawienia. – Masz kogoś?
- Julie, ja nie mam czasu na takie głupoty. Non stop jestem zajęty szkółką jeździecką i nie myślę o jakichś poważnych związkach.
- Oj zobaczysz, że przyjdzie czas, kiedy to już nie będzie dla Ciebie „głupotą”. – odpowiedziałam szturchając go w bok, a on zaczął się śmiać.
Gdy weszliśmy do środka zdałam sobie sprawę, że mojemu przyjacielowi naprawdę się powodzi. Pomieszczenia były wyposażone w nowe, modne meble i gadżety. Poza tym mieszkała tu gosposia o imieniu Paula. Była już starszą kobietą, ale od razu byłam pewna, że jest miła. Po prostu było to po niej widać.
- Zaprowadzę Cię do pokoju, który jest przygotowany dla Ciebie. – powiedział Michael, kierując się w stronę schodów. – A jak już się rozgościsz, to zejdź do mnie i pójdziemy do koni.
Przytaknęłam głową i ruszyłam za nim. Mój pokój znajdował się na samej górze. Było tam duże, dwuosobowe łóżko, szafa na ubrania, drzwi do osobnej łazienki oraz drugie drzwi prowadzące na balkon. Ściany były pomalowane na jasnobrązowy kolor.
- Dziękuję Ci bardzo. Nie tylko za ten pokój, ale ogólnie za pomoc. – uśmiechnęłam się do przyjaciela, a po chwili dałam mu całusa w policzek.
- Nie ma za co. – odpowiedział z uśmiechem, po czym wyszedł z pokoju.
Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu. Cieszyłam się bardzo, że Michael’owi udało się ułożyć swoje życie. Rozpakowując rzeczy, rozmyślałam o tym, że będę musiała mu jakoś pomóc w sprawach sercowych. O tak, zabawię się w swatkę...


Iker

            Ze snu wyrwał mnie czyjś krzyk. Otworzyłem szybko oczy, po czym zerwałem się z fotela, spoglądając w kierunku chłopaków. Moim oczom ukazał się dość dziwny widok. Większość z nich stała dookoła Cristiano przyglądając się mu, a on sam przewalał wszystkie swoje rzeczy. Nie czekając ani chwili dłużej, podszedłem do nich, zauważając po drodze, że już wylądowaliśmy na Fuerteventurze.
- Co się dzieje? – zapytałem, spoglądając na nich.
- My nigdy nie możemy odbyć podróży bez żadnych przygód. – odezwał się jak zawsze spokojny Alonso. – Poza tym nasz Portugalczyk trochę dramatyzuje.
- Bo mam do tego powód!
- Zgubił swoje okulary. - dowiedziałem się w końcu od Angela Di Marii. – Nie wiem po co tyle zamieszania.
- Jak to po co?! – ponownie zaczął krzyczeć Ronaldo. – To są moje ulubione i oryginalne okulary przeciwsłoneczne! Zapłaciłem za nie majątek!
- Nie sraj ogniem Cris. – odezwał się Pepe, na co wszyscy zareagowaliśmy śmiechem, ale po chwili widząc minę naszego kolegi, przestaliśmy i staraliśmy się zachować powagę, co było nie lada wyczynem.
Rozglądając się dookoła, by pomóc znaleźć zgubę, moją uwagę przykuła jedna z kieszeni w spodenkach Portugalczyka. Przyjrzałem się z daleka, po czym odezwałem się:
- Cris, sprawdź swoją lewą kieszonkę.
Spojrzał na mnie zdezorientowany lecz zrobił to, co mówiłem. Jak się okazało okulary cały czas właśnie tam były. Nasz biedny poszkodowany patrzył teraz kompletnie zaskoczonym wzrokiem. Po chwili podszedł do niego Sergio i poklepał go po plecach, mówiąc:
- Szkoda mi tego Twojego synka… Jego tata już w tym wieku ma taką sklerozę.
Każdy z nas oczywiście wybuchnął śmiechem. Niby jak inaczej mogliśmy na to zareagować?
            Portugalczykowi dziesięć minut zajęło zebranie swoich wszystkich porozwalanych rzeczy. Gdy skończył je pakować, w końcu mogliśmy wysiąść z samolotu. Nie obyło się bez kilkudziesięciu rozdanych autografów i pozowaniu do zdjęć. Ale nie narzekaliśmy na to, wręcz przeciwnie. Kochaliśmy swoich fanów i zrobilibyśmy dla nich wszystko, tak jak oni dla nas. Po godzinie pożegnaliśmy ich i udaliśmy się taksówkami do mojego wuja. Ucieszył mnie widok znajomej willi. Robiła naprawdę ogromne wrażenie. Przed bramą czekał już na nas starszy człowiek, po którym niestety coraz bardziej było widać oznaki choroby. Kiedy wysiadłem z samochodu, podszedłem do niego i przytuliłem.
- Witaj wujku. – uśmiechnąłem się do niego ciepło. – Jak dobrze Cię widzieć.
- Ciebie także, mój kochany. – odpowiedział z charakterystycznym hiszpańskim akcentem.
- Jak się czujesz?
- To już nie pamiętasz, że ja zawsze jestem zdrowy? Wszystko w porządku u mnie. – po tych słowach machnął ręką i poszedł przywitać się z resztą drużyny.
Zaśmiałem się cicho, ciesząc się, że jest nadal taki silny. Jednak i tak martwiłem się, czy z jego sercem nie jest gorzej. Obiecałem sobie, że zapytam o to gosposię, która zawsze mówiła mi wiele na ten temat, oczywiście z troski o zdrowie wujka.
Kiedy wszyscy  przywitali się, weszliśmy do domu. Od mojej ostatniej wizyty rok temu nic się nie zmieniło. Cały budynek był utrzymany w typowo hiszpańskim stylu: ciepłe kolory, wiele przeróżnych ozdób i jak zawsze utrzymany porządek. Rozeszliśmy się do swoich pokoi, by trochę się odświeżyć. Mi przydzielono to samo pomieszczenie, które zajmuję przy każdej wizycie. Do hiszpańskiego stylu dodane były także elementy, które przypominały o moich ulubionych zwierzętach – koniach. Natomiast nad łóżkiem znajdował się duży herb Realu Madryt. Udałem się do łazienki, gdzie wziąłem szybki, lecz  bardzo relaksujący prysznic po dość długiej podróży. Następnie rozpakowałem swoje rzeczy i ruszyłem na dół. Po kilkunastu minutach dołączyli także inni.
- Jesteśmy gotowi. – odezwał się jako pierwszy Morata. – To co, idziemy do tych koni?
- Ludzie miejcie litość… - jęknął z przerażenia Pepe. – Ja przecież nie mam pojęcia o tych zwierzakach, a tym bardziej nie potrafię jeździć!
- No to my Cię tego nauczymy. – powiedział z ekscytacją Ronaldo.
Zaśmiałem się głośno na widok skrzywionej miny Keplera, po czym odezwałem się:
- Oj nie martw się, będzie dobrze.
Z wielka radością ruszyłem w stronę drzwi, wiedząc, że widok tych kochanych stworzeń na pewno doda mi sił. W końcu będę mógł pobyć z nimi i spróbować wszystko ułożyć sobie w głowie. Przecież po to tu przyjechałem, prawda? Tyle rzeczy musiałem przemyśleć. A w tym momencie najboleśniejszą z nich było odejście Sary…


Julie

            - Ale one wszystkie są przesłodkie! – powiedziałam, zachwycając się każdym z koni.
Po tym jak rozpakowałam swoje rzeczy, Michael tak jak obiecał, zabrał mnie do stajni i na padok. Nie mogłam się napatrzeć na te wyjątkowe zwierzęta i byłam niezmiernie szczęśliwa, że mam szansę przy nich pracować. Poznałam także innych pracowników mojego przyjaciela. Wszyscy sprawiali wrażenie miłych i przyjaznych osób. Dosłownie jakby byli jedną, wielką rodziną.
Kiedy stałam przy koniu o imieniu Efekt, podszedł do mnie jeden ze stajennych.
- Wiem, że zaczynasz od poniedziałku, ale czy mogłabyś mi pomóc? – zaczął. – Mam do osiodłania ponad dwadzieścia koni, a już zaraz zjawi się grupa.
Efekt prychnął przyjaźnie, po czym polizał moją dłoń w nadziei, że dam mu jeszcze choć jedną kostkę cukru.
- Jasne, to będzie dla mnie przyjemność. – odpowiedziałam mu z uśmiechem, pogłaskałam pysk zwierzaka, po czym poszłam za stajennym.
Szczerze mówiąc, zdziwił mnie trochę fakt, że przyjdzie na raz aż tylu ludzi. Jednak odsunęłam od siebie tę myśl i wzięłam się do pracy. Po wyczyszczeniu, osiodłaniu i sprawdzeniu wszystkich koni, usiedliśmy głośno wzdychając. Po chwili usłyszeliśmy, że ktoś się zbliża. Mój nowy kolega poszedł przywitać gości, a ja skierowałam się do Adeli, która strasznie się wierciła.
- Co jest kochana? – przemówiłam do niej spokojnym głosem, sprawdzając jej uzdę.
W tym momencie usłyszałam czyjś głos. Odwróciłam się w stronę skąd dochodził i ujrzałam jego…


~ ~ ~ ~ ~ 

No i mamy pierwszy rozdział. Trochę krótki, następne będą dłuższe ;)
Czekacie na dzisiejszy mecz z Villarrealem? Mam nadzieję, że nasi chłopaki ich pokonają!

Do następnego,
Vamos Madrid!


wtorek, 4 lutego 2014

Prolog


Iker

Moje życie całkowicie się odmieniło. Jeszcze do niedawna byłem jedynym bramkarzem, który wychodził na boisko, by zagrać w barwach swojej ulubionej drużyny, Realu Madryt. Już od dziewiątego roku życia dane mi było zaistnieć w tym klubie. Przez kolejne lata dokładnie poznałem, co oznacza smak zwycięstwa, jak ciężkie potrafią być treningi, jaka presja jest wywierana na piłkarzy i jak okropne jest uczucie porażki, gdy cały zespół cierpi i obwinia się za przegraną… Jednak to wszystko motywowało mnie jeszcze bardziej. Zostałem wybrany na pierwszego kapitana drużyny, co wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Ale dawałem temu wszystkiemu rady. Naprawdę bardzo się starałem i muszę przyznać, że wychodziło mi to… Do pewnego czasu…
            W jednym ze spotkań na początku tego roku wydarzyło się coś okropnego. Kiedy nasi przeciwnicy zbliżali się do mojej bramki, mój przyjaciel Pepe chcąc pomóc, próbował odbić piłkę, która zmierzała w moim kierunku. Niestety nie trafił w nią, tylko prosto w moją dłoń. Jak można się domyśleć, skończyło się to zejściem z boiska i kontuzją. Później miałem zabieg i oczywiście co się z tym wiąże – długą rehabilitację. Od tamtej pory pojawiałem się na boisku sporadycznie, prawie wcale. Oczywiście nie obwiniam za to przyjaciela, ponieważ wiem, że chodziło mu jedynie o dobro naszej drużyny. I w pełni to popieram. Nie zmienia to jednak faktu, iż bardzo tęsknię za grą w pierwszym składzie. W czerwcu tego roku przybył do nas nowy trener. Od początku wiedziałem, że nie będzie łatwo powrócić na boisko. Muszę walczyć o powrót i pokazać Ancelotti’emu, że zasługuję na ponowną grę. Zmęczony tą całą presją postanowiłem wyjechać gdzieś na miesiąc, by odpocząć i wszystko sobie przemyśleć. W końcu były wakacje – czas wolny od meczów… Wiedząc, że nie zniósłbym takiej rozłąki z kolegami, zaproponowałem im żeby pojechali ze mną.
- Jedziemy na wakacje? – zapytał nie dońca pewny Luka Modrić. – No w końcu jakaś dobra wiadomość!
- Mój wuj ma posiadłość na Fuerteventurze. Dzwoniłem do niego i zaprasza nas na miesiąc. – wytłumaczyłem im.
- Czekajcie… To jest hiszpańska wyspa, prawda? – odezwał się nasz kolega, a zarazem nowy piłkarz Realu, Bale. Potaknęliśmy mu głowami, wiedząc, że dopiero zapoznaje się z terenami tego kraju.
- No więc co o tym myślicie? – spojrzałem na nich pytająco. – Osobiście uważam, że nam wszystkim przyda się odpoczynek. – dodałem po chwili.
- Jasne, że jedziemy! Prawda chłopaki? – odezwał się Marcelo.
Wszyscy przytaknęli i wydali radosny okrzyk. Zaśmiałem się, widząc ich tak szczęśliwych. Jednak nie tak samo dobrze odbyła się rozmowa z moją narzeczoną, Sarą. Próbowałem wytłumaczyć jej, że ten wyjazd naprawdę jest mi potrzebny, ale ona jakby tego nie słyszała, obrażając się, że nie pojadę z nią do Włoch. Po kilkunastu minutach oznajmiła, że właśnie okazałem jej brak miłości i poświęcenia. Tak… Sara ze mną zerwała. Był to potężny cios w moje serce. Próbowałem jakoś to naprawić – nie udało mi się. Czułem pustkę po kobiecie, z którą chciałem spędzić resztę swojego życia…
- Nie martw się, Iker. – próbował pocieszyć mnie Raphael, kiedy podchodziliśmy do samolotu, którym mieliśmy polecieć na wyspę. – Może i lepiej, że to się stało teraz? Przynajmniej będziesz mógł zaszaleć i wyrwać jakąś dupę.
- Wcale mu nie pomagasz, idioto. – syknął Ronaldo. – Lepiej już nic nie mów.
- Znawca się znalazł. – burknął w odpowiedzi Varane.
Czułem się obecny z nimi jedynie ciałem. Pogrążony w myślach wsiadłem do samolotu…


Julie

            Nareszcie coś zaczęło się dziać w moim życiu. Do tej pory było ono po prostu… nudne. Urodziłam się w Polsce, moi rodzice to rodowici Polacy, a ja nazywam się Julia i oczywiście także jestem Polką. Więc jak to się stało, że stałam się Julie? To proste. Gdy miałam dwa lata przeprowadziliśmy się do Londynu. Mam tu ciocię, która pomogła znaleźć moim rodzicom odpowiednią pracę, by żyło nam się lepiej. Kiedy pierwszy raz poszłam do angielskiej szkoły, okazało się, że moje imię jest trudne do wymówienia dla innych, więc zaczęli nazywać mnie Julie. W domu rozmawiamy w języku polskim, za co bardzo jestem wdzięczna rodzinie, ponieważ naprawdę szanuję mój kraj i czasami żałuję, że musieliśmy go opuścić. Oczywiście jeździliśmy tam na wakacje i ferie zimowe, ale mi zawsze było mało… I w sumie nadal tak jest. Ukończyłam studia weterynaryjne z nadzieją, że będę robiła w życiu to, co naprawdę lubię. Pracę miałam zacząć od września, co przyjęłam z uczuciem zawodu, ponieważ chciałam już samodzielnie zarabiać na własne potrzeby.
            Jednak mój humor poprawiła wiadomość od kolegi, który wyjechał na hiszpańską wyspę i tam już pozostał. Utrzymywaliśmy ze sobą kontakt i naprawdę cieszyłam się z tego powodu, ponieważ był to jeden z moich nielicznych przyjaciół. Zaproponował mi sezonową pracę we własnej szkółce jeździeckiej. Dobrze wiedział jak bardzo kocham konie. Czułam się szczęśliwa, że będę mogła pracować przy tych zwierzakach, a przy okazji zwiedzić tę piękną wyspę.
- Fuerteventura?! – krzyknęła z przerażeniem moja mama. – Dziecko, czy Ty oszalałaś?!
- Ale mamo, przecież nic mi się nie stanie. Po pierwsze będę mieszkać u Michaela, a przecież jemu zawsze ufałaś. – mówiłam, próbując załagodzić sytuację. – A poza tym jestem już dorosła, więc naprawdę dam sobie radę. – ciągnęłam.
- Kochana, przykro mi to stwierdzić, ale ta panna ma rację. – przybyła z pomocą moja ulubiona ciocia, za co odwdzięczyłam się jej ciepłym uśmiechem. – Niech zwiedzi trochę świata, dopóki może. – dodała.
- Mamo, tato… To tylko dwa miesiące.
- W porządku. Przecież nie będziemy Cię tu trzymać. – westchnęła mama, uśmiechając się delikatnie. Spojrzałam na swojego tatę, u którego także pojawiła się radość na twarzy.
Po rozmowie z rodziną od razu udałam się do pokoju, by zadzwonić do Michaela i potwierdzić mój pobyt na wyspie. Przez następne dni załatwiłam wszystko, co musiałam zrobić przed podróżą. Spakowałam swoje rzeczy, kupiłam bilet, pożegnałam się ze znajomymi i spędziłam dzień z rodziną.
            W piątkowy wieczór wsiadłam do samolotu. Pomimo zmęczenia, czułam się wspaniale. Odkąd pamiętam zachwycałam się widokami Hiszpanii na zdjęciach w Internecie. A teraz miałam okazję zobaczyć podobne widoki na własne oczy. Z uśmiechem na twarzy powoli zasypiałam, wykończona emocjami tych kilku dni…


~ ~ ~ ~ ~ 

Witajcie!
To moje pierwsze opowiadanie o piłkarzach Realu Madryt. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Niedługo pojawi się pierwszy rozdział. 
Pozdrawiam!

Fuerteventura:


Bohaterowie




 Julia Kamińska (Julie)
24 lata.

Polka, mieszkająca wraz z rodzicami w Londynie. Wyjeżdża do przyjaciela na Fuerteventurę, by u niego pracować.
   
      Iker Casillas
      32 lata.
     
      Bramkarz Realu Madryt. Ma za sobą poważną kontuzję, która           wykluczyła go z gry. Wraz z przyjaciółmi wyjeżdża do wuja na           hiszpańską wyspę, na odpoczynek.
Cała drużyna
Realu Madryt.



 Michael Morgan
28 lat.

Przyjaciel Julie. Mieszka na hiszpańskiej wyspie, ma własną stadninę koni.










      Sara Carbonero
    29 lat.

      Narzeczona Ikera Casillasa, chce by spełniał wszystkie jej                   zachcianki. Nie rozumie problemów narzeczonego.













* Pozostali bohaterowie będą pojawiać się w trakcie opowiadania.