Iker
Moje życie całkowicie się
odmieniło. Jeszcze do niedawna byłem jedynym bramkarzem, który wychodził na
boisko, by zagrać w barwach swojej ulubionej drużyny, Realu Madryt. Już od dziewiątego
roku życia dane mi było zaistnieć w tym klubie. Przez kolejne lata dokładnie
poznałem, co oznacza smak zwycięstwa, jak ciężkie potrafią być treningi, jaka
presja jest wywierana na piłkarzy i jak okropne jest uczucie porażki, gdy cały
zespół cierpi i obwinia się za przegraną… Jednak to wszystko motywowało mnie
jeszcze bardziej. Zostałem wybrany na pierwszego kapitana drużyny, co wiąże się
z dużą odpowiedzialnością. Ale dawałem temu wszystkiemu rady. Naprawdę bardzo
się starałem i muszę przyznać, że wychodziło mi to… Do pewnego czasu…
W jednym ze
spotkań na początku tego roku wydarzyło się coś okropnego. Kiedy nasi
przeciwnicy zbliżali się do mojej bramki, mój przyjaciel Pepe chcąc pomóc, próbował
odbić piłkę, która zmierzała w moim kierunku. Niestety nie trafił w nią, tylko
prosto w moją dłoń. Jak można się domyśleć, skończyło się to zejściem z boiska
i kontuzją. Później miałem zabieg i oczywiście co się z tym wiąże – długą
rehabilitację. Od tamtej pory pojawiałem się na boisku sporadycznie, prawie
wcale. Oczywiście nie obwiniam za to przyjaciela, ponieważ wiem, że chodziło mu
jedynie o dobro naszej drużyny. I w pełni to popieram. Nie zmienia to jednak
faktu, iż bardzo tęsknię za grą w pierwszym składzie. W czerwcu tego roku
przybył do nas nowy trener. Od początku wiedziałem, że nie będzie łatwo
powrócić na boisko. Muszę walczyć o powrót i pokazać Ancelotti’emu, że zasługuję
na ponowną grę. Zmęczony tą całą presją postanowiłem wyjechać gdzieś na
miesiąc, by odpocząć i wszystko sobie przemyśleć. W końcu były wakacje – czas
wolny od meczów… Wiedząc, że nie zniósłbym takiej rozłąki z kolegami,
zaproponowałem im żeby pojechali ze mną.
- Jedziemy na wakacje? – zapytał nie dońca pewny Luka
Modrić. – No w końcu jakaś dobra wiadomość!
- Mój wuj ma posiadłość na Fuerteventurze. Dzwoniłem do
niego i zaprasza nas na miesiąc. – wytłumaczyłem im.
- Czekajcie… To jest hiszpańska wyspa, prawda? – odezwał się
nasz kolega, a zarazem nowy piłkarz Realu, Bale. Potaknęliśmy mu głowami,
wiedząc, że dopiero zapoznaje się z terenami tego kraju.
- No więc co o tym myślicie? – spojrzałem na nich pytająco.
– Osobiście uważam, że nam wszystkim przyda się odpoczynek. – dodałem po
chwili.
- Jasne, że jedziemy! Prawda chłopaki? – odezwał się
Marcelo.
Wszyscy przytaknęli i wydali radosny okrzyk. Zaśmiałem się, widząc
ich tak szczęśliwych. Jednak nie tak samo dobrze odbyła się rozmowa z moją
narzeczoną, Sarą. Próbowałem wytłumaczyć jej, że ten wyjazd naprawdę jest mi
potrzebny, ale ona jakby tego nie słyszała, obrażając się, że nie pojadę z nią
do Włoch. Po kilkunastu minutach oznajmiła, że właśnie okazałem jej brak
miłości i poświęcenia. Tak… Sara ze mną zerwała. Był to potężny cios w moje
serce. Próbowałem jakoś to naprawić – nie udało mi się. Czułem pustkę po
kobiecie, z którą chciałem spędzić resztę swojego życia…
- Nie martw się, Iker. – próbował pocieszyć mnie Raphael,
kiedy podchodziliśmy do samolotu, którym mieliśmy polecieć na wyspę. – Może i
lepiej, że to się stało teraz? Przynajmniej będziesz mógł zaszaleć i wyrwać jakąś
dupę.
- Wcale mu nie pomagasz, idioto. – syknął Ronaldo. – Lepiej
już nic nie mów.
- Znawca się znalazł. – burknął w odpowiedzi Varane.
Czułem się obecny z nimi jedynie ciałem. Pogrążony w myślach
wsiadłem do samolotu…
Julie
Nareszcie
coś zaczęło się dziać w moim życiu. Do tej pory było ono po prostu… nudne.
Urodziłam się w Polsce, moi rodzice to rodowici Polacy, a ja nazywam się Julia
i oczywiście także jestem Polką. Więc jak to się stało, że stałam się Julie? To
proste. Gdy miałam dwa lata przeprowadziliśmy się do Londynu. Mam tu ciocię,
która pomogła znaleźć moim rodzicom odpowiednią pracę, by żyło nam się lepiej.
Kiedy pierwszy raz poszłam do angielskiej szkoły, okazało się, że moje imię
jest trudne do wymówienia dla innych, więc zaczęli nazywać mnie Julie. W domu
rozmawiamy w języku polskim, za co bardzo jestem wdzięczna rodzinie, ponieważ naprawdę
szanuję mój kraj i czasami żałuję, że musieliśmy go opuścić. Oczywiście
jeździliśmy tam na wakacje i ferie zimowe, ale mi zawsze było mało… I w sumie
nadal tak jest. Ukończyłam studia weterynaryjne z nadzieją, że będę robiła w
życiu to, co naprawdę lubię. Pracę miałam zacząć od września, co przyjęłam z
uczuciem zawodu, ponieważ chciałam już samodzielnie zarabiać na własne potrzeby.
Jednak mój
humor poprawiła wiadomość od kolegi, który wyjechał na hiszpańską wyspę i tam
już pozostał. Utrzymywaliśmy ze sobą kontakt i naprawdę cieszyłam się z tego
powodu, ponieważ był to jeden z moich nielicznych przyjaciół. Zaproponował mi
sezonową pracę we własnej szkółce jeździeckiej. Dobrze wiedział jak bardzo
kocham konie. Czułam się szczęśliwa, że będę mogła pracować przy tych
zwierzakach, a przy okazji zwiedzić tę piękną wyspę.
- Fuerteventura?! – krzyknęła z przerażeniem moja mama. –
Dziecko, czy Ty oszalałaś?!
- Ale mamo, przecież nic mi się nie stanie. Po pierwsze będę
mieszkać u Michaela, a przecież jemu zawsze ufałaś. – mówiłam, próbując załagodzić
sytuację. – A poza tym jestem już dorosła, więc naprawdę dam sobie radę. –
ciągnęłam.
- Kochana, przykro mi to stwierdzić, ale ta panna ma rację.
– przybyła z pomocą moja ulubiona ciocia, za co odwdzięczyłam się jej ciepłym uśmiechem.
– Niech zwiedzi trochę świata, dopóki może. – dodała.
- Mamo, tato… To tylko dwa miesiące.
- W porządku. Przecież nie będziemy Cię tu trzymać. –
westchnęła mama, uśmiechając się delikatnie. Spojrzałam na swojego tatę, u
którego także pojawiła się radość na twarzy.
Po rozmowie z rodziną od razu udałam się do pokoju, by zadzwonić
do Michaela i potwierdzić mój pobyt na wyspie. Przez następne dni załatwiłam
wszystko, co musiałam zrobić przed podróżą. Spakowałam swoje rzeczy, kupiłam
bilet, pożegnałam się ze znajomymi i spędziłam dzień z rodziną.
W piątkowy
wieczór wsiadłam do samolotu. Pomimo zmęczenia, czułam się wspaniale. Odkąd
pamiętam zachwycałam się widokami Hiszpanii na zdjęciach w Internecie. A teraz
miałam okazję zobaczyć podobne widoki na własne oczy. Z uśmiechem na twarzy
powoli zasypiałam, wykończona emocjami tych kilku dni…
~ ~ ~ ~ ~
Witajcie!
To moje pierwsze opowiadanie o piłkarzach Realu Madryt. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Niedługo pojawi się pierwszy rozdział.
Pozdrawiam!
Fuerteventura:
No nareszcie dałaś się namówić ! :D Uwielbiam to opowiadanie :D I pisz szybko nowe rozdziały ! ;** :D
OdpowiedzUsuńdzięki za zaproszenie i za odwiedziny ;)
OdpowiedzUsuńbiedny ten Iker :( nie dość, że ta ręka to jeszcze Sara... eh ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, mam nadzieję, że los mu to wynagrodzi.... zapewne Julią :D
Świetny prolog.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba.
Jestem ciekawa losów Juliet.
Czekam na pierwszy rozdział.
Zapraszam do mnie na prolog:
wybacz-mi-prosze.blogspot.com
Hej, mam pytanie. Czy moglabys poprawić kolor liter, gdyż nie jak jestem na telefonie to nic nie widzę. A chętnie przeczytałabym twoje opowiadanie. Dziękuje : 3
OdpowiedzUsuń