niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 4



Iker

            Minęły trzy dni od pamiętnej imprezy na plaży. Większość tego czasu spędziłem z chłopakami na rozrywce. Chodziliśmy na basen, graliśmy w karty oraz spacerowaliśmy, podziwiając uroki Fuerteventury. Jednak gdy zbliżała się noc i zostawałem sam w pokoju, przychodziły mi do głowy same złe scenariusze. A co jeśli Sara mówiła poważnie i nie miała zamiaru do mnie wracać? Co jeśli trener nie zmieni swej decyzji? Będę musiał opuścić mój ulubiony klub, który jest dla mnie jak drugi dom? Takie i mnóstwo innych pytań chodziło mi po głowie, nie dając zasnąć. Postanowiłem załatwić choć jedną sprawę.
- Gdzie się wybierasz? – odezwał się do mnie Cristiano, gdy skierowałem się do wyjściowych drzwi willi.
- Muszę wykonać poważny telefon. – westchnąłem w odpowiedzi. – A Wy co robicie?
- Oglądamy powtórkę meczu Borussia Dortmund kontra Borussia Mönchengladbach. – uśmiechnął się. – Gareth jeszcze trochę się dąsa za ten nasz żart.
- Niedługo mu przejdzie.
- Na pewno. Dobra, nie zatrzymuję Cię dłużej, powodzenia. – uśmiechnął się do mnie ze współczuciem, po czym wrócił do salonu.
Wyszedłem z willi, kierując się w stronę altanki i wybrałem numer Sary. Wahałem się przez moment, jednak w końcu przybliżyłem telefon do ucha i czekałem na połączenie. Po kilku sygnałach usłyszałem męski głos:
- Halo?
Na chwilę zmroziło mi krew w żyłach. Kto to do cholery jest?!
- Mogę rozmawiać z Sarą?
- A kto mówi?
- Jak to kto? Jej narzeczony. – wycedziłem z narastającą złością.
- Przykro mi, ale w tej chwili ona nie może rozmawiać.
Usłyszałem jakieś śmiechy i głosy obcych ludzi. Moje zdenerwowanie rosło w szybkim tempie i nie wytrzymując dłużej krzyknąłem do telefonu:
- W tej chwili daj mi ją do słuchawki, słyszysz?! – usłyszałem dźwięk przerywający połączenie. – Halo? Halo?!
Przeklinając, wracałem szybkim krokiem do willi. Co ona tam wyprawia? Domyślałem się, że chce zrobić mi na złość za to, że nie pojechałem z nią do Włoch. Omijając salon, wszedłem po schodach na górę i udałem się do swojego pokoju. Rzuciłem ze złością telefon na łóżko i zacząłem chodzić po pokoju. Po chwili usłyszałem ciche pukanie.
- Proszę. – powiedziałem może trochę zbyt głośno.
- Nie przeszkadzam? – w drzwiach ukazała się miła twarz gosposi, która patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Nie, skądże. Usiądź. – uśmiechnąłem się do niej lekko.
Niepewnie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi, po czym usiadła na krzesełku. Widziałem, że coś jest nie tak. Usiadłem obok niej i spytałem:
- Coś się stało?
- Nie wiem czy powinnam mówić… - zawahała się przez chwilę. – Pana wuj pewnie by tego nie chciał.
- Myślę, że powinnaś powiedzieć dla jego dobra. – uśmiechnąłem się na zachętę.
- Z nim jest coraz gorzej. Wydaje mi się, że choroba robi postępy… Oczywiście nie powiedział mi tego, ale ja to widzę. Coraz szybciej się meczy, więcej śpi. Usłyszałam też jak kiedyś rozmawiał z lekarzem przez telefon. Nie wiem o co dokładnie chodziło, ale chyba mówili o jakiejś operacji. Wiem, że nie powinnam podsłuchiwać, ale…
- Daj spokój, nic złego nie zrobiłaś. – zapewniłem. – Nie było to przecież w złej intencji.
Na dłuższy moment zapanowała cisza. Próbowałem ułożyć sobie to wszystko w głowie, niestety nadaremnie…
- Postaram się porozmawiać z wujkiem i jakoś pomóc, jeśli będę mógł. Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś.
Gdy wyszła, zakryłem swą twarz dłońmi. Dobrze wiedziałem, że zmuszenie wujka, by poszedł do szpitala będzie ciężkim wyzwaniem. Ale teraz było to najważniejsze. Sara i cała reszta musiały poczekać.


Julie

            Wychodziłam ze sklepu spożywczego obładowana torbami. Postanowiłam wyręczyć dziś Paulę i zrobić dla siebie i Michaela pyszną kolację. Chciałam mu się choć trochę odwdzięczyć za jego gościnę. Poza tym przez ostatnie trzy dni mało rozmawialiśmy… On był zajęty jakimiś interesami, a ja cały czas przebywałam albo w stajni albo na padoku. Brakowało mi naszych przyjacielskich rozmów i żartów… Tak, wspólna kolacja to dobry pomysł.
- Julie, pomocy! – usłyszałam przerażony krzyk jednego ze stajennych, biegnącego w moim kierunku. Właśnie wchodziłam na teren posesji.
- Co się dzieje?!
- Jedna z klaczy zaczęła rodzić, ale nie daje rady. Trzeba jej pomóc!
- Jedź po weterynarza, a ja zawiadomię Michaela i będziemy przy niej.
Po tych słowach ruszyłam biegiem do domu. Już w wejściu zaczęłam krzyczeć imię przyjaciela. Gdy zszedł, wyjaśniłam mu wszystko. Zostawiłam zakupy, po czym ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku stajni.
- Myślałem, że zacznie rodzić za kilka dni. – odezwał się zmartwiony, wchodząc do boksu Dalii.
- Może po prostu trzeba jej pomóc, może nie będzie żadnych komplikacji… - starałam się jakoś nas pocieszyć.
Usiadłam obok głowy klaczy i zaczęłam ją głaskać. Oddychała ciężko i nierówno, próbując zdobyć się na większy wysiłek.
- Obyś miała rację.
Siedzieliśmy dłuższy czas, czekając na weterynarza. Nasza niecierpliwość coraz bardziej rosła, gdy nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki. Wychyliłam się, po czym odetchnęłam, widząc starszego mężczyznę, który leczył zwierzęta.
- No dobrze, co my tu mamy?
Podszedł do Dalii i zaczął ją badać. Oboje z Michael’em czekaliśmy, mając nadzieję, że jeszcze nie jest tragicznie. Po kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, usłyszeliśmy głos doktora:
- Będę szczery. Nie jest dobrze. – westchnął, po czym kontynuował. – Pomogę jej urodzić tego źrebaka. Myślę, że z nim będzie wszystko w porządku, ale nie umiem dokładnie stwierdzić, czy klacz przeżyje czy nie. Jest naprawdę w ciężkim stanie.
Spojrzał na nas ze współczuciem i zabrał się do pracy. W jednej chwili moje nogi odmówiły posłuszeństwa, usiadłam więc na kostce siana, stojącej nieopodal.
           
Mijały godziny, a ja ciągle tkwiłam w tym samym miejscu. Najchętniej siedziałabym w boksie przy klaczy, ale nie chciałam przeszkadzać.
- Pójdę zrobić nam herbatę, robi się już chłodno. – odezwał się mój przyjaciel.
Kiwnęłam głową na znak zgody, po czym znowu przeniosłam swój wzrok na zwierzę. Po kolejnych dłużących się minutach, w końcu widać było główkę źrebaka. Wstałam, przyglądając się jak starszy mężczyzna delikatnie lecz stanowczo pomaga klaczy przy porodzie.
- Już dobrze, już po wszystkim. – szeptał uspokajająco.
I rzeczywiście nie zdążyłam się obejrzeć, a był już koniec porodu. Zmęczona klacz nadal leżała, a maluchem zajął się weterynarz. Dobrze wiedziałam, że to zły znak… Powinna wstać kilka minut po wszystkim.
- I co teraz będzie?
- Musimy czekać. – odpowiedział mi mężczyzna. – Ta noc jest dla niej decydująca.


Iker

            Wszystko nagle działo się w błyskawicznym tempie. Pamiętam, że zadzwoniłem do domu przyjaciela Julie, by porozmawiać z nią, zapytać co u niej słychać i tak dalej. Odebrał jego pracownik, który opowiedział mi co wydarzyło się kilka godzin temu. Nie zastanawiając się, napisałem kartkę chłopakom, że wrócę późno. Nawet już dokładnie nie pamiętałem, gdzie poszli... Wsiadłem do samochodu wuja i czym prędzej pojechałem do Julie.
- Cześć Wam. – powiedziałem, wchodząc do stajni. – Dzień dobry. – dodałem, widząc starszego mężczyznę, który chyba był weterynarzem.
Szybko wytłumaczyłem, że wiem o wszystkim od jednego z pracowników.
- Myślałem, że mógłbym się na coś przydać. – skończyłem.
Po chwili podszedł do mnie Michael i odciągnął na bok.
- Może mógłbyś zabrać stąd Julie? – spytał szeptem. – Jest strasznie tą sprawą zmartwiona, a tak naprawdę siedzenie przy Dalii nic nie da, ona sama musi sobie poradzić.
- Jasne, nie ma problemu.
Dobrze wiedziałem, że nie będzie chciała oddalać się za bardzo od stajni, więc zaproponowałem byśmy poszli zrobić wszystkim kolację, bo na pewno są zmęczeni.
- To co robimy? – zapytałem, gdy już znaleźliśmy się w kuchni.
- Wcześniej miałam zamiar zrobić faszerowane skrzydełka w panierce.
- Mm, brzmi pysznie. – uśmiechnąłem się w jej kierunku, na co odpowiedziała tym samym.
Wzięliśmy się do pracy, dzieląc obowiązkami. Na początku Julie była małomówna, ale po pewnym czasie wydawało mi się, że udało mi się odciągnąć jej myśli od tego, co działo się w stajni.
- A co tam porabiają chłopaki? – spytała, krojąc pieczarki.
- Gdzieś poszli, pewnie na basen, albo na siłownię.
- To przez wakacje nie macie treningów?
- Mamy. – odparłem, przygotowując przyprawy. – Ale teraz mamy takie dwa tygodnie totalnego luzu, nawet bez treningów.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas o piłce. Opowiadałem Julie o treningach i innych rzeczach. Śmialiśmy się, gdy mówiłem jakie śmieszne sytuacje często nas spotykają. W końcu wstawiliśmy skrzydełka do piekarnika i usiedliśmy przy kuchennym blacie.
- Myślę, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty. – odezwałem się jako pierwszy. – To będzie pyszne!
Julie zaśmiała się w odpowiedzi.
- Jeszcze im tak posmakuje, że będą chcieli, żebyśmy codziennie im gotowali. – powiedziała po chwili.
- W sumie jeśli będziemy robić to razem, to czemu nie?
Siedzieliśmy jakiś czas w ciszy. Jednak nie było to krępujące milczenie, wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy przyglądałem się jej dokładnie. W duchu stwierdziłem, że jest naprawdę ładna, a już najlepiej wyglądała z uśmiechem na twarzy. Gdybym poznał ją przed Sarą, to kto wie… Może byśmy się sobą zainteresowali?
- Tak w ogóle to chciałam Ci podziękować. – odezwała się, przerywając ciszę.
- Niby za co?
- Za to, że pomogłeś mi na jakiś czas zapomnieć o tym wszystkim. – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – No i oczywiście za pomoc w przyrządzeniu kolacji.
- Drobiazg. Cieszę się, że na coś się przydałem. Mi też poprawił się humor. – zapewniłem. - A może jutro byśmy poszli na jakąś kawę i dobre ciastko?
- Czemu nie? Dobry pomysł. – odpowiedziała, uśmiechając się do mnie. - Mogę o coś zapytać? – dodała po chwili.
- Jasne.
- Tak właściwie to dlaczego tu przyjechałeś, kiedy dowiedziałeś się, co się stało?
Przez krótki moment patrzyłem w jej brązowe oczy, szukając w głowie odpowiedzi. W końcu usłyszałem własny głos:
- Ja też bardzo lubię konie. I naprawdę szkoda mi tej klaczy. Przyjechałem, bo się martwiłem o nią…
Pokiwała powoli głową, po czym zajrzała do piekarnika.
           
Godzinę później, gdy kolacja była już gotowa, razem z Julie wynieśliśmy posiłek na taras i zawołaliśmy wszystkich. Wpatrując się w nią, gdy szliśmy po szklanki, zdałem sobie sprawę, że przebywając z nią sam na sam, ani razu nie pomyślałem o Sarze.
Modliłem się w duchu, by odpowiedź którą jej udzieliłem była prawdziwa. Bo chyba z innego powodu tu nie przyjechałem, prawda…?

~ ~ ~ ~ ~ ~

Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
A na koniec takie zdjęcie Ikera i Crisa :)



3 komentarze:

  1. Aaaa Borussia Dortmund <3 :D Uwielbiam Cię ;D

    Głupia Sara -.- Takiego faceta ma i go tak traktuje -.-

    Mam nadzieje, że konikowi nic nie będzie :((

    I Ikerowi chyba Julie wpadła w oko ;D No no ;D

    Nie mogę się doczekać nowego rozdziału ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka ściema! Kogo on chce oszukać?! Dla klaczy przyjechał, dobre sobie... No ale skoro pomyślał, że gdyby poznał ją przed Sarą, to coś by mogło z tego wyjść, to jeśli nie wróci do Sary, też może coś się wydarzy :D Niech już zapomni o niej! Toż to jakaś frajerka samolubna! A tu taka fajna dziewczyna się napatoczyła, nie ma co marnować czasu :P No to czekam co się będzie działo z niecierpliwością.
    Przy okazji się zareklamuję, że u mnie też nowość :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń